Stało się.
W zeszłym tygodniu na tym miejscu leżały kromaliny z drukarni.
Kolory – idealne. Ostrość – doskonała. Skład – kompletny.
Wszystko w skali 1:1, pachnące drukarnią. Karty już na docelowym „papierze” – bo w dotyku bardziej przypomina on plastik, niż kartkę papieru.
Tylko pudełko nie wycięte i nie złożone, więc obraz dwuwymiarowy zamiast 3D. Ale wyobraźnia ma tę moc…
A dziś leży przede mną gotowa gra.
Małe, solidne pudełko, oklejone płótnowanym papierem i pokryte matowym lakierem. Jest szorstkie w dotyku i nic się nie świeci – od razu widać, że nie jest to gra o jednorożcach.
W środku ulotki, dwie instrukcje, talia kart, no i woreczek, z drewienkami i plastikowymi kostkami do gry.
Biało-czerwona dla Polaków. Biało-czarna dla Niemców.
Instrukcja ma aż 12 stron. Zasady z przykładami zmieściłyby się na 8, ale doszła jedna na wstęp, druga na rys historyczny, a trzecia i czwarta na wielką kartę pomocy. No i pół strony podziękowań, sam bym nigdy tego nie zrobił.
Karty bez ramek i na plastykowanym papierze – droższe, ale teraz wiem, że było warto.
Do tego wypraska, by nic się nie gniotło i nie latało.
Jest moc. Pierwsza klasa.
Właśnie tak miała wyglądać moja pierwsza gra.